Za oknami przyroda z dnia na dzień nabiera barw pięknej, polskiej, złotej jesieni, wieczory robią się długie, a aura mniej sprzyja spacerom. Wszystko to skłania do refleksji, a myślami wracamy do cieplejszych dni. I nie chodzi bynajmniej o wakacyjne szaleństwa. Pandemia w tym roku nie pozwoliła na zbyt wiele, chociaż w większym stopniu niż w poprzednich latach wakacje spędzaliśmy w kraju. Ale pandemia nie zmieniło tego, że sierpień jest dla Polaków miesiącem innym niż wszystkie. Nie tylko z powodu kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego. W tym roku, poza obchodami 1 sierpnia, przypadły okrągłe rocznice zwycięstwa Polaków nad bolszewikami w 1920 roku, a także początek zwycięskiego marszu Polaków w 1980 roku, kiedy „Solidarność” zaczęła kruszyć wysoki mur oddzielający nas od wolnego świata. Nic więc dziwnego, że słowo „patriotyzm” odmienia się ostatnio przez wszystkie przypadki. Nie tylko w mediach, też w dyskusjach, które Polacy toczą na portalach społecznościowych. Nie tylko przez historyków, też – co ciekawe – przez ekonomistów. Kiedy jednak słyszę o patriotyzmie gospodarczym, miewam mieszane uczucia. Nie dlatego, że go nie popieram, ale dlatego, że chyba wiele osób nie do końca zdaje sobie sprawę, czym on jest.
Zastanówmy się. Po pierwsze, czy będzie nim kupno koszulki z biało-czerwoną flagą, zaprojektowaną przez Francuzów, uszytą w Turcji, sprowadzoną do Polski przez Niemców i sprzedawaną w sieci, która należy do Włochów? Nie, chociaż nie sposób odmówić producentom pomysłowości, doskonałej organizacji oraz dobrze zaprojektowanej akcji marketingowej. Po drugie, czy patriotyzmem gospodarczym będzie przekonywanie, że Polska poradzi sobie bez inwestycji zagranicznych? Nie, w Polsce, tak jak w każdym kraju na świecie, jest miejsce, aby zagraniczni inwestorzy z powodzeniem realizowali swoje projekty, tyle że nie chodzi o to, aby było ich dużo, lecz chodzi o to, aby ich jakość wprowadzała przemysł i usługi w Polsce na wyższy poziom. Ot, rządzi tu prosta zasada, że liczy się jakość, nie ilość.
Mówiąc o patriotyzmie gospodarczym, nie sposób nie odnieść się do historii. Jaką drogą szła Polska, gdy rodziła się Gdynia, a II RP, młody kraj z bogatą tradycją, dopiero stawała mocno na nogi? Oto garść przykładów. Największa rafineria w Europie, Państwowa Fabryka Olejów Mineralnych w Drohobyczu, nie dość, że zbudowała dla pracowników kolonię, w której znajdowała się szkoła, stadion, pływalnia, biblioteka czy sieć sklepów, to zapewniała też autobusy, którymi pracownicy jeździli albo na wycieczki, albo na grzybobrania. Ale co firma, to inna, nie mniej fascynująca historia. Lilpop, Rau i Loewenstein – to polscy championi w przemyśle ciężkim. Barczewscy ze Lwowa – polska marka w przemyśle spirytusowym. Wedel czy Cegielski – konkurowali z najlepszymi w Europie.
To nie są słowa bez pokrycia. Lilpop, Rau i Loewenstein mieli wyłączność na sprzedaż i prawo produkcji w Polsce samochodów Opel czy Chevrolet. Sam zakład Lilpopa zatrudniał przed wojną tylu pracowników, ile osób mieszka obecnie na Helu. Pomimo tylu wyzwań, takich jak „zszycie” polskich ziem odebranych z rąk zaborców w jeden kraj, posługujący się odtąd jedną walutą i jednym systemem podatkowym, II RP była świadoma, że silna gospodarka musi oznaczać silne społeczeństwo i silnych przedsiębiorców.
Świat się zmienia, ale ta jedna rzecz nigdy się nie zmieni. O suwerenności francuskiej gospodarki decydują firmy francuskie, niemieckiej – niemieckie, a polskiej – polskie. Wprawdzie Facebook otwiera centra kształcenia w Hiszpanii czy Włoszech, dyrektorem generalnym Google jest pochodzący z Indii menedżer, a jedno z centrów badawczych Google otworzyło w Chinach. Tyle że statystyka mówi coś zupełnie innego: prawie 98% prezesów największych firm w USA to Amerykanie, 91% prezesów włoskich firm to Włosi, a 85% francuskich to Francuzi.
Mówi się, że Gdynia to miasto, które wyszło z morza. Gdynia nie miała się jednak prawa narodzić bez śmiałego pomysłu. A pomysł szybko pociąga za sobą rozwój. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że jedna z dróg, która wzmacnia polską suwerenność gospodarczą, przekłada się na rozwój przemysłu, a także otwiera przed przedsiębiorcami nowe możliwości, prowadzi dziś akurat przez inwestycje na Bałtyku. Mam, oczywiście, na myśli budowę gazociągu Baltic Pipe, łączącego Polskę z Danią i Norwegią, a także rozbudowę Terminala w Świnoujściu, która pozwala na zwiększenie dostaw gazu LNG do Polski, przede wszystkim z USA, ale też z Kataru, Norwegii czy innych jeszcze kierunków.
Dywersyfikacja i modernizacja energetyczna nie jest drogą łatwą, ale jedyną, którą Polska powinna iść. Dzieło to śmiało możemy porównać do przedwojennej budowy Gdyni, która stanowiła wtedy polskie okno na świat. Dzięki inwestycjom sami możemy ustalać czas, warunki dostaw gazu oraz ich kierunek. To nie przypadek, że w ciągu ostatnich piętnastu lat aż siedem razy Gazprom przerwał dostawę gazu do Polski. To nie przypadek, że sąd arbitrażowy w Sztokholmie przyznał PGNiG rację w sporze z Gazpromem, który domagał się od Polski nierynkowych i zbyt wysokich cen za surowiec.
Ale terminal LNG ma więcej zalet, niż przełamanie monopolu Gazpromu. Dzięki niemu możliwe będzie przyłączenie większej liczby gmin w Polsce do sieci gazowej. Dzięki niemu już jedna piąta gazu ziemnego z importu trafia do Polski drogą morską w skroplonej postaci. Dzięki niemu Polska ma szansę stać się regionalnym hubem gazowym, kiedy importowany surowiec zacznie z Polski trafiać na Ukrainę, Litwę i do Słowacji.
W 1925 roku prezes BGK, Jan Kanty Steczkowski, udał się z wizytą na Wybrzeże i ogłosił, że wybuduje filię banku w Gdyni. Usłyszał wtedy od zaproszonych na to wydarzenie dziennikarzy pytanie, dla kogo i po co otwiera placówkę na pustkowiu. W tym mało znanym letnisku z czasem zaczęły cumować statki z Nowego Jorku, Rio de Janeiro, Stambułu czy Nowego Orleanu. Gdynia stała się dla Polaków symbolem. Była spełnieniem gospodarczego snu, to nauka, jaką niesie historia Gdyni – zwłaszcza teraz, kiedy mapa gospodarczych wpływów i zależności pisze się w wyniku pandemii od nowa – musi dawać mocno do myślenia.
Na miano nowoczesnego patriotyzmu gospodarczego zasługują dzisiaj odważne działania, które służą szybkiemu rozwojowi kraju. Rządowa Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, zwana potocznie „Planem Morawieckiego”, łączy w sobie założenie wysokiej dynamiki rozwojowej, chęci dorównania najlepszym oraz wrażliwość społeczną. Założeniem jest rozwój pojęty wszechstronnie. Nie chodzi tylko o rozwój gospodarki sensu stricto, lecz także rozwój nauki i nowoczesnych technologii, rozwój demograficzny, szanse dla polskiej rodziny itd. Dlatego dzisiaj wymiar nowoczesnego patriotyzmu to także bezpieczeństwo energetyczne, spójna sieć kolejowa i dobre drogi, łączące nie tylko największe miasta w kraju, ale dające szanse rozwoju obszarom położonym z dala od centrów wzrostu. To także zapewnienie powszechnego dostępu do Internetu szerokopasmowego. Wymogiem nowoczesnego patriotyzmu jest nie tylko preferowanie podczas zakupów produktów „made in Poland”, ale też uczciwe płacenie podatków i tworzenie miejsc pracy w kraju.
Lekcja, jaka płynie z budowy portu w Gdyni, wydaje się nad wyraz nieskomplikowana i aktualna. Otóż na każdą inwestycję – niezależnie, czy miała ona miejsce po 1918 roku, czy ma ona miejsce teraz, czy ma ona miejsce w pobliżu niewielkiego miasteczka, czy w sercu wielkiej metropolii – należy patrzeć przez rolę, jaką pełni ona dla regionu. Zarówno z perspektywy miasta lub wsi, w której inwestycja powstaje, jak i z perspektywy województwa i kraju. Tym jest patriotyzm gospodarczy. Tym jest zrównoważony i odpowiedzialny rozwój. Tym jest misja, której PGNiG, działając na rzecz Polaków i polskich firm, zawsze będzie wierne.
Jedna odpowiedź
Zgadzam się z Panem Prezesem w 100%. Made in Poland!